Karakorum

Karakorum

sobota, 30 lipca 2011

Dzień 30. Blair Witch Project - wersja kirgijska

Lecchu:

      Na zachód. Od dziś jedziemy na zachód. Znaczy wracamy powoli. Kurwa.

      Sunąc północnym brzegiem Issyk-Kul namierzamy Roberta - nocował w jakimś kolonijnym pensjonacie i całe przedpołudnie zajmuje się głównie okupowaniem łazienki wychowankom (przepierka, szorowanko, etc). Zostawiamy go z tym problemem umawiając się w okolicy granicy z Kazahstanem za dni 3. Sami zamierzamy jeszcze obejrzeć jeden urokliwy rezerwat kirgijski - okolice jeziora Toktogul-kul. Droga zajmie nam dwa dni. Dziś przebijamy się na zachód głównie drogami poprawnej konduity - jedziemy przez tereny rolnicze, często szeroko rozpostarte płaskowyżami między górskimi graniami. Ruch spory - bo to wszystko okolica stolicy Kirgizji i chyba jej północne centrum gospodarcze. W każdym razie bogato generalnie.


      I tyle w sumie - jedziemy po prostu. Nic się nie dzieje, dłużyzna. Jak w polskim filmie....


      Jedynym żywszym momentem całego dnia jest dopiero w zasadzie wieczór, kiedy to na nocleg rozbijamy się cichaczem w bardzo hitchcock'owskim w nastroju miejscu, nieopodal zrujnowanego, opuszczonego domu - a na przeciw urokliwej skalnej ściany. Zapadający zmrok płatać zaczyna figle naszym zmysłom (zwłaszcza wzrok - jak ma to w zwyczaju - mamić się daje chętnie) i każdy z nas dostrzegać zaczyna nieistniejące manifestacje własnych demonów (nie, nie - choć rośnie to tam wszędzie, jak chwast, tośmy tego nie palili). Zaczyna się od wyimaginowanego dymu nad opuszczonym niby siedliszczem, który - choć szybko negatywnie zweryfikowany jako specyficznie oświetlona wieczornym światłem brzoza - to skutecznie nadwyręża, a w końcu przerywa tamę racjonalności. Wspomniałem o tej urokliwej skalnej ścianie naprzeciw? Daje nam do wiwatu mocno - zwłaszcza Świerszczowi. No po prostu formacje (układ barw?) skał ożywają, sugestywnie zaczynając przyjmować coraz to fantastyczniejsze kształty (starając się oczywiście skupić na widmach co ciekawszych potworów), a nastrój grozy udziela się powoli każdemu. A jak w dole drogą przejeżdża samochód (to dość ruchliwa trasa, łącząca zachodnią i wschodnią część Kirgizji), który niechby jeszcze - ło matko! - zatrzymał się na chwilę? Prawie zawał, serio.

      I tak to - bezsensownie napędzając się nawzajem - spędzamy męczącą, bezsenną niemal noc w skądinąd cudownym miejscu, w naprawdę pozytywnie klimatycznym przełomie górskiej rzeki. Ot - demony scywilizowanych białasów wypuszczonych ze swego zachodniego getta w dzicz.

Dystans dnia: 357km (8828km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: