Karakorum

Karakorum

wtorek, 19 lipca 2011

Dzień 19. Korytarz Wakhanu

Lecchu:

      Na dobry początek dnia doznanie znane tylko z traumatycznych wspomnień byłych łagierników - spotkanie z KGB. Ale, w przeciwieństwie do brzemiennych zwykle w tortury i (zazwyczaj) obóz przesłuchań znanych z książek cudem ocalonych zeków, nasza schadzka odbywa się w duchu wzajemnego poszanowania i przyjaznej wymiany uprzejmości. Idziemy mianowicie z rana do miejscowego khorogczańskiego oddziału bezpieki dać się zarejestrować w OVIR-ze. Obowiązek to dyskusyjny - część podróżników sugeruje, że nie trzeba, inni - że podczas pobytu powyżej pięciu dni obowiązek ten ciąży na każdym obcokrajowcu. Dla świętego spokoju (lub dla minimlizacji ewentualnej łapówki na granicy wyjazdowej) dajemy się zapisać w wielkiej kgb-owskiej księdze. Inna sprawa, że nie dostajemy żadnego potwierdzenia tejże rejestracji, a i pogranicznicy na wylocie z Tadżykistanu stosownego kwitu nie będą wołać - to może i prawda w tym, że rejestracji nie trzeba aż tak pilnować. Jak by tam to w końcu nie było, otchłanie khorogowskiej "łubianki" zaliczone.

      Dzisiejszego dnia porzucamy na razie trasę M41 (zwaną już tu Pamir Highway) i ruszamy na południe nadal wzdłuż koryta rzeki Piandż. Kierujemy się w stronę doliny Wakhanu, miejsca o urodzie ponoć niewypowiedzinej. Nim tam docieramy - już wcześniej, w okolicach miejscowości Iszkaszim zmuszeni jesteśmy zbierać szczęki z podłoża. Jest nieprawdopodobnie. Reality-show z Discovery ciąg dalszy. Sami Tadżykowie, mający gór w bród jak chyba niczego innego, ukonstytuowali tu sobie rezerwat. I absolutnie słusznie.


      Za miejscowością Iszkaszim, gdzie swe podwoje rozwiera upragniona dolina Wakhańska, zatrzymujemy się przy pewnym mostku, niemym świadku zeszłorocznej tragedii. To tutaj polski motocyklista Izi z klanu posiadaczy modelu AfricaTwin zginął tragicznie w wypadku. Był to dobry znajomy Roberta, który specjalnie w celu uczczenia Jego pamięci przywiózł z Polski znicz. Okoliczni mieszkańcy pamiętają to smutne wydarzenie i na swój sposób oddaj cześć naszemu koledze.


      A wokół nas, niepomna naszych małych człowieczych tragedii, rozpościera się dolina Wakhanu. Po drugiej, afgańskiej stronie strzępią błękit granie Hindukuszu. Tak wielkich gór nie widzieliśmy nigdy, sięgają chyba stratosfery... I tak sobie jedziemy powolutku przytłoczeni ich majestatem, ich ogromem i w sumie tym bezmiarem obojętności wobec człowieka. Zatrzymujemy się dużo częściej, tak tylko.... żeby posiedzieć i pogapić tępo przed siebie.


      Czy pisałem już aby, że fotki to może oddają max 3 promile wrażeń?

      Docelowo dobijamy dziś do wioski Langar. Znajduje się ona na styku dwóch rzek (i ich dolin) - ciągnącą się dalej już na terytorium afgańskim rzeką Wakhan i odbijającą nieco na północny wschód rzeką Pamir. Nocleg znajdujemy w gospodarstwie, które usługi noclegowe świadczy przy aktywnym wsparciu rządu. Na czym to wsparcie polega - nie wiem, ale rząd jest tam zainteresowany rozwojem turystyki i rozruszaniem biednych regionów GBAO poprzez m.in wspomaganie takich noclegowni (na szyldach należy szukać słowa "homestay"). Samo gospodarstwo ma dość niespotykany układ: wewnątrz sporawego muru - miast przydomowego ogródka - obsadzono regularne pole ziemniaków. Gospodarz prawi, że taki rodzaj kultywacji (zabezpieczonej murem i zaraz przy domu) to pochodna tradycji z mroków czasów średnich, kiedy z doliny Wakhanu (obecnie afgańskiej, ale nadal ślepej i bez wielkich widoków na uprawy) biedni i wygłodniali jej mieszkańcy przeprowadzali regularne wyprawy grabieżcze po jedzenie - ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć...


Dystans dnia: 220km (6581km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: