Karakorum

Karakorum

piątek, 8 lipca 2011

Dzień 8. Wołga, Astrachań i sterfa nadgraniczna

Lecchu:

      Na stepie nie ma zbyt wielu urozmaiceń. Mnie step wciąga. Wciągnie mnie też później ledwo liźnięta pustynia uzbecka i wciągną pustkowia w górach Pamiru. Ale to nie znaczy, że jest co opisywać (albo też - co bardziej prawdopodobne - zwyczajnie mi nie staje umiejętności w skrobaniu; no bo przeca taki Wieszcz nasz Wielki Adaś jakoś sobie z Akermanem poradził, nie?). A zatem: jest step i jest on bez kresu. Po resztę wrażeń trzeba chyba sobie przyjechać samodzielnie, bo zdjęcia nie oddają tego nawet w ułamku procenta...


      Po drodze w kierunku granicy kazahskiej mijamy miasto Astrachań. Duże, bolszewickie bydle. Bałagan na drogach, bezład w ulicznym ruchu, kupa milicji (ale się nas nie czepiali) i ten żar lejący się z nieba (będzie się tak lał bez ustanku aż do Pamiru). Gigantyczna Wołga w kilkunastu odsłonach (to obszar delty, więc odnóg tu już sporo) i masa kontrastów. Nie zatrzymaliśmy się tam na dłużej, od razu uciekliśmy dalej, byle dalej, jak najdalej od tego miejskiego kolosa.


      Za miastem na delcie urokliwy most pontonowy (płatny), którego środkowy moduł obsługa pompami ustawicznie ratowała przed zatonięciem :)


      Teoretycznie parę kilometrów za tym mostem nasze drogi z Bajraszem miały się rozjechać. Podjechaliśmy na owych dróg rozstaje, tak żeśmy zasiedliśmy.... tym całym mapom żeśmy się zaczęliśmy przyglądać, analizować, numerami mieniać... Trochę nerwowo uśmiechać.... I tak łyso było się po prostu rozstać i każdy to czuł. Więc choć czas gonił, a wcale dzień się nie kończył - to namierzyliśmy dziką knieję nad pobliską rzeczką i zabazowaliśmy sobie tam grzecznie, coby dokończyć niedomknięte wątki z poprzednich wieczorów i - przy okazji - napocząć następne... A ja korzystając z chwili wytchnienia przywróciłem Smoczycy głos, którego intensywny brak dał mi się we znaki w dzikiej astrachański dżungli ulicznej ;)


Dystans dnia: 332km (2875km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: