Karakorum

Karakorum

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Podsumowanie

Lecchu:

      Nawet miło było.


      Generalnie widzisz ostatnią stronę naszego bloga z wyjazdu do Pamiru w roku 2011. Jeżeli chcesz go sobie poczytać od początku po prostu kliknij tutaj.

Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

niedziela, 14 sierpnia 2011

Dzień 45. Lwów i... finisz.

Lecchu:

      To już dokumentnie ostatni przystanek naszej wyprawy. Lwów. Oczywiście nie możemy mu poścwięcić tyle czasu, na ile zasługuje - ale nie możemy też się oprzeć wrażenie, że... to taki Kraków, ino że Lwów ;). Ładne, odnowione kamienice, zabytkowe stare miasto pełen turystów, knajpek, kościołów i wybrukowanych kocimi łbami zaułków. Na pewno może się podobać - ale jak bym miał komuś polecać miasto na Ukrainie, to niech jedzie do Kamieńca: urokliwsze, a mniej się zmęczy od łażenia, bo mniejsze.


      A potem to już tylko droga za zachód. Granica mija bezpłciowo, nikt się nas nie czepia, nie każe wypełniać stosu druczków. Nikt nawet nie jest zainteresowany pięcioma kanistrami na dachu, ba - polscy celnicy nawet nie zaglądają do samochodu.


      ....I tyle - Polska. Wróciliśmy. I choć tyle się dla nas wydarzyło - niczym podróż do Alicji za lustro i spowrotem - świat się nie zmienił i nie zawalił. I jakby nawet ta podróż nie przemeblowała nam pod czaszkami, świat naszej nieobecności za bardzo nie zauważył. A piszę to, aby podkreślić to zderzenie z rzeczywistością, jakiego dostąpiliśmy po powrocie - nam się naiwnie wydawało, że i świat powinien tkwić w podobnej do naszej ekscytacji, a tu nic, nic się nie zmieniło, szaro po staremu. Także powrót do tej tzw. 'normalności' - ciężki, bardzo ciężki.
      Na szczęście Smoczyca wciąż jest z nami - i wraz szczerzy kły na nowe drogi.


Dystans dnia: 348km (15169km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

sobota, 13 sierpnia 2011

Dzień 44. Podolskie fortece

Lecchu:

      Budzimy się na awtostajance, która w nocy litościwie przyjęła nas na nocleg.


      Do Kamieńca Podolskiego mamy rzut beretem, także za zwiedzenie bierzemy się nawet wcześniej, niż te wszystkie sobotnie wycieczki, które niczym szarańcza opadły to miasteczko koło południa - i te wszystkie pary z okolicznych wesel, które za punkt honoru chyba stawiają sobie sesję na kamienieckim zamku. I nawet im się nie dziwię - bo Kamieniec jest cudowny, przeurokliwy. Jak nie mogłem zrozumieć o co chodzi z Odessą - tak zgadzam się w pełni ze wszystkimi, którzy chwalą to miasteczko.


      Kilkanaście kilometerów na południe mamy jeszcze Chocim - kolejną legendę polskiej historii. Zamek nawet urokliwszy od kamienieckiego - może dlatego, że taki zgrabniejszy, jakiś taki udatny, zgrabną sylwetką cieszący oko.


      I tyle - gnamy dalej, na Lwów. Zwiedzać go będziemy jutro, a dziś wieczór bazujemy w motelu przed obwodnicą miasta, ponownie mając nadzieję na niższe ceny noclegów na rubieżach.


Dystans dnia: 340km (14821km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

piątek, 12 sierpnia 2011

Dzień 43. Odessa

Lecchu:


      Nie rozumiem, po co ludzie mogliby chcieć pojechać do Odessy spędzać czas. Przyznaję oczywiście, że ładujemy się doń nieprzygotowani, nie znamy... no nie wiem - zabytków, jakiś atrakcji czy miejsc wartych odwiedzenia, ale prócz tych potimkinowskich schodów (które notabene wyglądają jak schody, nic spektakularnego) nie bardzo wiemy na co się gapić. A przeca miała być taka piękna, niepowtarzalana, więc jadąc do niej żywiliśmy się nadzieją, że to piękno pozwoli się dostrzec samo z siebie (jak np w Pamirze było, tam nie trzeba było niczego się doszukiwać) - a tu dupa... Ale to może dlatego, że my inni trochę jesteśmy, zdziczali zapewne - może to miasto piękne jest i basta?


      Także nie gapimy się na Odessę jakoś zanadto długo i uderzamy dalej. Plan jest taki, aby obejrzeć jeszcze Kamieniec Podolski i twierdzę Chocim, więc reszta dnia (i kawałek nocy) znów nam schodzi w zasadzie na jechaniu.

Dystans dnia: 669km (14481km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Dzień 42. Rozstanie

Lecchu:


      Dziś z rana żegnamy się (chwilowo oczywiście, zobaczymy się wszak w Krakowie) z Robertem, który mając więcej czasu (obecnie jest bezrobotny, więc niespecjalnie spętany terminami) postanawia sobie wydłużyć jeszcze wyprawę o ponowne zwiedzanie Krymu. Nam wypada gnać w stronę Polski, z krótkimi jeno przystankami na pośpieszne zwiedzanie ukraińskich atrakcji. Nie możemy ich odwiedzić wiele, zapada więc decyzja, by obejrzeć owo legendarne miasto Odessę.

      I tak cały dzień nam mija - gnamy, gnamy gnamy, aż podjeżdżamy w okolicę Odessy, gdzie - w celu przyoszczędzenia na wysokich zapewne kosztach noclegu w samym mieście - nocujemy na nadmorskich kwaterach dla letników.


      Także już nudy, nudy straszne. Nijak się to nie ma do pamirskich monumentów...


Dystans dnia: 567km (13812km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.