Karakorum

Karakorum

poniedziałek, 4 lipca 2011

Dzień 4. Piknik pod głowicą atomową

Lesio (email z trasy):


O 10.00 otwieraja muzeum rakiet balistycznych. Postanowilismy ze rano poskladamy namioty a sniadanie zrobimy i zjemy na parkingu przed muzeum. W momencie rozkladania kuchenki podszedl rezolutny Pan ktory skazał ze nie nada tutaj kusztat bo ma przyjechac autobus. Grzecznie nam pokazal gdzie mozemy zajadac. Miejsce kore wskazal bylo urocze. Pospawana z pancernej stali altanka, pewnie odporna jak cala reszta na atak bronia masowego razenia z widokiem na rakiete cc24 - (10 glowic, zasieg nieograniczony bo mogla fruwac po orbicie).


Powyższe zdjęcia autorstwa Lesia

Po muzeum pooprowadzal nas jak sie okazalo major w spoczynku, ktory w armii byl 26 lat. Oczywiscie zapytalismy sie czy byl odpowiedzialny za najwazniejsza knopku. Usmiechnal sie delikatnie pod nosem. Dzisiaj oprowadza wycieczki dzieciakow.

Czekajac na Roberta.

Kontaktowalismy sie z Robertem i obiecal ze dzisiaj sie spotkamy i napijemy wodki. Niestety kompan z ktorym wyruszyl z Krakowa mial dzisiaj klopoty ze stelazem i musieli go po drodze reperowac. Pewnie przez to nie udalo im sie dzisiaj nas dogonic. Trudno, pewnie jutro sie w koncu spotkamy.

Jutro juz przeprawa promem do Rosji. Hmmmm.... Ciekawe co nas tam czeka.....

Pozdrawiam i Czuj duch.



Lecchu:

      Dzień czwarty był pełen wiary - wyglądało na to, że koledzy na motorach wreszcie nas dogonią. Na szczęście Prawa Murphy'ego nie zawiodło i wszystko wyszło jak zawsze ;) Ale po kolei!

No początek zaatakowaliśmy muzeum rakietowe. Dla chętnych podaję tu linka, na stronie w zakładce "location" namiary na GoogleMaps etc. Śniadanie opisał Lesio, zaś na zwiedzanie zeszło nam parę dobrych godzin. Generalnie na tamtym fragmencie Ukrainy stacjonowała któraś_tam Armia Wojsk Rakietowych ZSRR, która miała kilka stacjonarnych silosów oraz kilkanaście rakiet na ruchomych platformach. Po rozpadzie sojuza ruchome rakiety pojechały damoj, stacjonarne silosy (po opróżnieniu z zawartości i wywiezieniu jej do Federacji) zostały zniszczone i zasypane w obecności przedstawicieli NATO. Ten jeden silos został zaczopowany i zamieniony na muzeum, w którym była bojowa załoga przemieniła się w muzealnych kustoszy. Oprowadzający nas major z klawiaturą złotych zębów - niegdyś użytkownik fotela przed pulpitem z najważniejszymi guzikami - nie krył radości z powodu naszego zaciekawienia. Reszta naszej grupy (rodzinka i jakaś gówniarzeria) postawą swą zdawali się dawać do zrozumienia, że muzeum odwiedzają tylko w trybie jakiegoś sobie znanego obowiązku, poszczególne etapy przebiegali szybko, a i zmyli się przedwcześnie. Nas natomiast instalacja wprawiła w spore zaciekawienie. Major się rozkręcił, opowiadał szczodrze a interesująco (chyba oczywiście, bo nasz popodstawówkowy rosyjski intensywnie zardzewiał), z muzeum wyszliśmy długo po wycieczkach przybyłych grubo po nas. I ruszyliśmy dalej.

      W trakcie zwiedzania mieliśmy też cichą nadzieję, że chłopcy nas w końcu dogonią, jednak po wyjściu z podziemnego centrum dowodzenia (autonomia do czterdziestu dni, odporne na wszytko prócz bezpośredniego trafienia atomówką) sytuacja jakoś się diametralnie nie zmieniła (koledzy raportowali problem z pękniętym stelażem na kufry w jednym z motorów). Postanowliśmy się wolno turlać w kierunku Krymu, coby wraz z nadciągającym zmierzchem namierzyć gdzieś kolejny dziki popas. Cóż - nawet ten prosty plan zawiódł. Okolice okazały się bądź wysoce zurbanizowane bądź kompletnie ogołocone z roślinności nieniskopiennej :) Zbaczaliśmy z głównej drogi poszukując zacisznej "kwatery", jednak a to wioska, a to fabryka, a to gołe pola.... I tak wiosłując i szukając dojechaliśmy po nocy na sam Krym w okolice Teodozji - choć wcale nie mieliśmy zamiaru atakować aż tak daleko. Dzięki temu jednak przespaliśmy się na wydmach Morza Czarnego, a poranek dnia następnego przywitał nas morska bryzą. Nauczyło nas to również, że dzikie obozowisko należy szukać najpóźniej godzina-dwie przed zachodem słońca.


Dystans dnia: 625km (1618km)



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: