Karakorum

Karakorum

wtorek, 12 lipca 2011

Dzień 12. Uzbekistan vol. 2 - Chiwa

Lesio (email z trasy):


Spimy na poscie za Nukus. Post to takie miejsce gdzie jest szlaban i wiele milicjantow. Ciezka robota :-), choc domyslam sie ze jedna z bardziej obleganych (formy rozmowy z milicja polegaja przede wszystkim na $). Nam sie jednak udaje zagrywajac tupetem. Pierwsze skrzypce zagadywania milicji naleza do Roberta. Jest niedoscignionym nauczycielem. Wczoraj poglebilismy przyjazn Polsko-Uzbecka za pomoca 3 scydzorykow.
Wyruszylismy jednak bez sniadania co by nie prowokowac zbednego pozbywania sie suwenirow.
Mamy dzisiaj mnogo kilometrow do przejechania okolo 660 moze sie uda.

W zalaczniku zdjecia zrobione po drodze w Xiva albo Chiwa albo Khiva.

Czuj duch.





Powyższe zdjęcia autorstwa Lesia



Lecchu:

      Pobudka na poście to niecodzienna dość atrakcja - zbierasz bety, próbujesz jakoś podreperować dawno już przerdzewiałe odczucie higieny, pochłaniasz pośpiesznie śniadanie, a wszystko to pod bacznym okiem gromadki umundurowanych mężczyzn. Czy tak się właśnie czują w więzieniu? Dzień to zaczął się nawet wcześniej - usiłując dospać jeszcze chwilkę w coraz bardziej rozpalonej pustynnym słońcem Smoczycy kątem ucha łowię, jak wcześniej powstały Leś gimanstykuje się słownie pod ostrzałem ostro acz niebezpośrednio wypytującego go o podarki przedstawicieli tak mile nas uprzedniego wieczoru zapraszającej milicji. Leś dziarsko odpiera ataki naszych gospodarzy, tym bardziej rozczarowanych, że nieprzyzwyczajonych do takich przyjaznych, lecz nie opartych na przepływie dóbr materialnych stosunków. A ponieważ jesteśmy innostrańce, to chyba nie bardzo wiedzą, jak się dobrać bezpośredniej do naszych zasobów. Dziękujemy im gorąco za nocleg i udajemy w dalszą drogę - a skwar leje się z nieba strumieniem szerokim.

      Skwar leje się z nieba strumieniem szerokim i to w zasadzie niemal wszystko, co można powiedzieć o tym dniu. No może jeszcze, że zajeżdżamy przed południem do Chiwy - to takie starożytne miasto na trasie Jedwabnego Szlaku, do którego przez całe wieki broniono wstępu niewiernym. Teraz czasy się pozmieniały, przecudownej urody starówkę schowaną za wiankiem wielkich beżowych murów mogę już zwiedzić w towarzystwie niewiasty tyleż urodziwej, co niezakwefionej (starówkę zwiedzamy parami - jedna myszkuje, druga pilnuje sprzętów; a chyba nie wyobrażacie sobie, że mając do wyboru Martę i tych dwóch obrastających powoli brudem rezunów poszedłbym w miasto z którymkolwiek z nich? :D). Starówka naprawdę przepiękna, orientalna i antyczna do spodu każdego odrestaurowanego czy nie kamyka, do tego pusta, bo Chiwa znajduje się nie dość, że daleko od bardziej zurbanizowanej wschodniej części kraju, to jeszcze trochę na uboczu od głównego traktu Uzbekistanu. Także turystów w klimatycznych (nie pomyl czasem z "w klimatyzowanych", zero szans) uliczkach niewielu, może też i dlatego, że skwar leje się z nieba strumieniem szerokim. Orientu idzie więc liznąć gębą pełną.

      Chiwa w stosunku do głównej drogi Nukus-Buchara znajduje się na południe, za przeprawą przez resztki rzeki Amu-Darja (tak, tak, to właśnie jej nadmierne wykorzystanie na potrzeby upraw bawełny przez najpierw sowietów, a obecnie Uzbeków doprowadziło do zaniknięcia Jeziora Aralskiego). Owa przeprawa to wspaniały przykład, w jakiej symbiozie może żyć milicja z narodem, do pilnowania którego została wszak ukonstytuowana - i to nawet kiedy skwar się leje z nieba strumieniem szerokim. KAŻDY coś dawał na poście pilnującym pontonowej przeprawy przez owe resztki potężnej niegdyś rzeki. Zatrzymujemy się tam na minut kilka i nabranym już na wcześniejszych postach zwyczajem z uśmiechem usiłujemy zadzierżgnąć znajomość, wypytujemy o drogę, pogodę, hotele, proponujemy wspólne zdjęcie, etc. - podczas gdy z każdego przejeżdżającego mimo samochodu umundurowane bandziory otrzymują jakiś suwenir: a to kasę, a to arbuza, a to siatkę pomidorów... Atmosfera jest tak ciężka (milicjanci wyglądają na odpornych na nasze próby zaprzyjaźnienia się, choć jawnej niechęci nie okazują), że dość szybko dajemy sobie z Robertem sygnał do odjazdu. W ostatnim momencie jeden z milicjantów przytrzymuje mi drzwi Smoczycy, rozglądając się chciwie po jej wypełnionym zapewne ciekawymi dlań gadżetami wnętrzu. Ożywa wyraźnie - jego martwa azjatycka twarz nabiera wreszcie życia. Wyobrazić tylko sobie mogę, jakim skarbcem, jakim mitycznym Sezamem musi mu się wydać wnętrze mojego samochodu: tu latarka, okulary, tam narzędzia, aparat, gps-ku, palnik.... Wywlekając mi kolejne przedmioty ze wszystkich schowków, do jakich jest w stanie siegnąć (tak właśnie - koleś miał życzenie wrazić swe poznaczone insygniami milicyjnej władzy ręce do wnętrza naszej Smoczycy i wyciągać sobie do pooglądania wszystko to, co mu się spodobało) czujnie i wymownie wlepia we mnie swe azjatyckie ślepia. Wiem, o co mu chodzi, ale niezrażony cierpliwie tłumaczę mu funkcję poszczególnych przedmiotów, ich niezbywalną nieodzowność i bezkompromisową niezastąpialną przydatność dla dalszego powodzenia całej naszej wyprawy i... ...i wciąż się do niego ciepło uśmiecham pomimo tego, - a może właśnie dlatego, - że skwar leje się z nieba strumieniem szerokim. Podczas powrotu z Chiwy już nas nie zatrzymują.

      Także wiele więcej o tym dniu nie ma co powiedzieć - no może tylko tyle, że skwar leje się z nieba strumieniem szerokim, ale my i tak musimy dziś dotrzeć do Buchary, drugiego mistycznego miasta Jedwabnego Szlaku. Pozostaje nam jeszcze do przejechania 400 km, a jest już dobrze po południu. Jest już dobrze po południu, skwar się leje z nieba strumieniem szerokim - a tu okazuje się dodatkowo, że początkowe 150 km drogi przez pustynię jest w stanie dokumentnego rozpier... Uzbecy budują nową nawierzchnię, więc wstępnie zerwali asfalt na całym 150-kilometrowym odcinku, pozostawiając ostry tłuczeń jako coś, co ma funkcjonować w zastępstwie drogi. Na tym się jedzie jeszcze gorzej niż na tarce - dziur po prostu nie widać, zlewają się z tłem reszty drogi, ale to nie umniejsza wstrząsotwórczej roli ich ostro zarysowanych brzegów. Wstrząsy są dużo większe niż na najgorszych szutrach Pamiru, tempo jazdy spada do kilkunastu km/h. Smoczyca sama w sobie nawet dziarsko daje radę, zdecydowanie gorszej weryfikacji podlegają jednak niektóre z dodatkowych rozwiązań zamontowanych doń przez niedoświadczonego właściciela (czyli mnie): po kilkudziesięciu kilometrach (i kilku godzinach) takich wstrząsów rozpada się mocowanie dodatkowych akumulatorów. Naprawa (prowizoryczna) zajmuje nam godzin jedną i pół, podczas których skwar może i nie leje się już z nieba strumieniem tak szerokim jak drzewiej, za to wieczór ryje swe wyraźne piętno na rozpalonym dotąd firnamencie...

      Wieczór ryje swe piętno po do niedawna rozpalonym do granic firnamencie (i okolicach), a my wciąż mamy jeszcze prawie 300 km do Buchary - do której w zasadzie powinniśmy dziś dojechać! (Pamiętacie? - wiza uzbecka ma 3 dni, a oto się właśnie kończy dzień drugi... a gdzie Buchara, gdzie Samarkanda? gdzie czas na przejście graniczne do Tadżikistanu?). Więc pomimo wcześniejszych założeń, iż nie jeździmy po Azji po ćmoku (dość łatwo nadziać się tu na przechadzające się po drodze stado czy nieoświetloną kawalkadę cieżarówek) decydujemy się dowiosłować do Buchary za wszelką cenę. Dowiosłowaliśmy oczywiście - ale ceną był w zasadzie zerowy (bo w ciemnościach) kontakt z pustynią. Szkoda.

      O sensownym noclegu nie mamy już co marzyć - jest 3 nad ranem, kiedy dojeżdżamy do postu wjazdowego miasta Buchara. Nie stosujemy już żadnych uników - walimy prosto z mostu do milicjanta, który wali do nas prosto z paszczy wódą, że musimy się u nich na poście przespać, bo my innostrańce, bo nie znamy miasta i bo nic nie znajdziemy. I zmiażdżony kalibrem naszych argumentów milicjant chybotliwe wskazuje nam kawałek asfaltu na kwaterę. A nocny chłód subtelnie pieści nasze zmysły lejąc się leniwie z nieba strugą laminarną...

      Pustynia Kyzył-Kum:


      Chiwa (wrzucona bez ładu, bo zdjęć zeń mamy mnóstwo):


      Przeprawa pontonowa przez resztki Amu-darja:


Dystans dnia: 627km (4795km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: