Karakorum

Karakorum

sobota, 6 sierpnia 2011

Dzień 37. Nic wciąż, choć już powoli coś

Lecchu:

      Budzi nas pokłos normalnego miejskiego zgiełku - przez parking prowadzi jedna z tych typowych 'skrótowych' miejskich ścieżynek, które tak lubią kluczyć wśród chaszczy, dziurami w płotach i lewymi trawersami przez kolejowe szyny. Zbieramy się gibko, coby uciec przemożnej presji tego zurbanizowanego krajobrazu, tak dobitnie przypominającego nam rychły zmierzch naszej wyprawy, przypominającego o wybetonowanym mrowisku czekającym nas na końcu drogi.


      Ale na razie jeszcze jeden dzionek pustki. Już nie tak spalonej słońcem, już ścielącej się soczystą murawą po tafli wciaż bezkresnego stepu - ale wciąż pustki niezaprzeczalnej, wręcz nieogarnialnej, wysycającej duszę i zwracającej spokój.


      Nocleg dzisiejszy - parking za hotelem w Uralsku. Przyzwyczailiśmy się w Kazahstanie do tego koczowania na parkingach strzeżonych niemal tak jak w Uzbekistanie do sypiania na gliniarskich postach. Lesio w ostatnich podrygach, w poczuciu jakiegoś sobie chyba znanego obowiązku próbuje jeszcze wynająć w tym hotelu pokój, ale wraca błyskawicznie do nas na awtostajanke zdegustowany niepomiernie relacją standardu do ceny - no takiej rzeźni nie pokazano mu podobno jeszcze podczas całej naszej wyprawy. A przecież przejechalimy już kawał Azji i widzieli niejedno. To i musiał ci to być naprawdę nielichy kawał nory.

      Roberto, który dzień zaczyna w Aralsku od wymiany opon z terenowych 'kostek' na szosówki (o dziwo ma sporo trudności ze znalezieniem chętnego do zrealizowania wymiany warsztatu pomimo natrafienia na rodzaj lokalnego centrum punktów wulkanizacyjnych) nie dojeżdża przed nocą do Uralska. Umawiamy się na jutro przy granicy z Rosją.

Dystans dnia: 503km (11710km).



Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.

Brak komentarzy: