Dziś już typowa przelotówka. Jedziemy dzień cały, byle dalej i byle szybciej. Wołgograd chcieliśmy tylko trochę napocząć - tak tylko ciutek nieco, tylko z góry, od północy. A tu jeden głupi skręt - i proszę, dostępujemy wrażeń podobnych eksploracji Śląska: jedziesz i jedziesz, a tu ciągle miasto. Godzinami. Masakra, jakby ktoś z rubieży chciał wyskoczyć do centrum załatwić sobie jakiś papierek w urzędzie - i zapomniał z domu jakiegoś wielce istotnego dokumentu (o czym oczywiście dowiaduje się dopiero na miejscu).
      A poza tym - pola, lasy, łąki. Jakieś miasto z hutniczym kompleksem. Wszystko gigantyczne. I w sumie już nużące.
      Także droga mozolna, taka na nudniaka, bez ekscesów. Bo nie można doń zaliczyć kolejnej niedużej plantacji "samosiejki", którą odnajduje - ponoć przypadkiem - Leś; odnajduje te plantacje tak często, ustawicznie wręcz (i zawsze 'ponoć przypadkiem'), że i to się już zrobiło nudne.
      Śpimy na kwaterach w domku otoczonym murem z bitym szkłem na szczycie. Kwatera standardem spokojnie dorównuje naszym, także powrót do świata zachodniej cywilizacji dokonał się już bezdyskusyjnie.
Dystans dnia: 507km (12847km).
Wszelkie prawa do tekstu i fotografii zastrzeżone dla ich autorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz